Content uploaded by Urszula Małecka
Author content
All content in this area was uploaded by Urszula Małecka on Dec 19, 2022
Content may be subject to copyright.
Lud, t. 106, 2022
371
FORUM MŁODYCH
Waldemar Kuligowski
Instytut Antropologii i Etnologii
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
walkul@amu.edu.pl
ETNOGRAFICZNE WARSZTATY PISARSKIE:
CZTERY OPOWIADANIA
Historię akademickiej antropologii można przedstawić jako dzieje
ogłaszanych w kolejnych dekadach bestsellerów czytelniczych: od Jamesa
G. Frazera, Margaret Mead, Ruth Benedict, Bronisława Malinowskiego,
przez Zorę Neale Hurston, Claude’a Lévi-Straussa, Carlosa Castañedę,
Nigela Barley’a, po Marca Augé, Thomasa Hyllanda Eriksena i Gillian
Tett. Innym wariantem takiej opowieści mogłaby być historia zmieniają-
cych się konwencji i trybów tekstowych reprezentacji: od etnogracznego
realizmu, ze zwykle towarzyszącą mu konwencją praesens ethnographi-
cum po eksperymenty dotyczące środków wyrazu, pozycji i roli narrato-
ra, formatu mnogiego autorstwa czy stosowania w tekście dialogów oraz
opisów postaci.
Tego rodzaju rekonstrukcje – jakkolwiek uprawnione – nie należą jed-
nak do rozpowszechnionych. Nadal utrzymuje się, jak wskazywał przed
czterema dekadami Cliord Geertz, lęk przed myśleniem o antropologii
Waldemar Kuligowski
372
jako o przedsięwzięciu pisarskim. Rewersem tego lęku jest przekonanie,
że specykę dyscypliny najwyraźniej buduje zestaw partykularnych na-
rzędzi i technik badawczych. W efekcie dominują metafory agrarne (eld,
eldwork), nie zaś tekstualne (author, authorship, writing). Jednak mimo
rozwoju i upowszechniania się nowych technologii, to właśnie narracje
tekstowe w dalszym ciągu pozostają kluczowym medium komunikowa-
nia wyników antropologicznych badań. W tym kontekście za zaskakują-
cą i zawstydzającą należy uznać nieobecność w programach nauczania
etnologii/antropologii na polskich uniwersytetach zajęć rozwijających
umiejętności związanych z atrakcyjnym oraz angażującym tworzeniem
tekstów.
Dzięki programowi „Uniwersytet Jutra” (Narodowe Centrum Badań
i Rozwoju), realizowanemu na UAM od 2018 roku sytuacja ta mogła ulec
zmianie. Prace nad reformą programu nauczania I i II stopnia doprowadzi-
ły do tego, że w roku akademickim 2020/2021 w Instytucie Antropologii
i Etnologii UAM w Poznaniu zaczęły odbywać się zajęcia pod nazwą
Warsztaty pisarskie. Ich sylabusowe credo brzmi: „Tworzenie tekstów
pełnych znaczeń oraz innowacyjnych stylistycznie, a dzięki temu bar-
dziej atrakcyjnych dla zróżnicowanych odbiorców, to kluczowe elementy
warsztatu antropologicznego, równie istotne jak skutecznie przeprowa-
dzone badania terenowe. W jaki sposób terenowe obserwacje przekładać
na język tekstu etnogracznego? Które strategie pisarskie umożliwiają
adekwatne ujmowanie ludzkiego doświadczenia? Jak transformować czy-
jeś zachowania i przekonania, jak też odgłosy pracy maszyn, śpiew ptaków,
smaki i zapachy, w »gęsty opis«? Co zrobić z subiektywnością badacza-
-autora w tekście? Świadome stosowanie narzędzi tekstualnych pomaga
w przezwyciężeniu dychotomii, takich jak faktyczność/kcyjność, ja/inny
czy przedmiot/podmiot. Dzięki temu wiedza antropologiczna jest łatwiej
przyswajalna i włączana do debaty publicznej. Podstawowym celem
warsztatu jest zapoznanie studentów z klasycznymi, jak i eksperymen-
talnymi strategiami pisarskimi, mogącymi następnie wzbogacić ich wła-
sne prace dyplomowe”. Wypracowana na potrzeby wspomnianych zajęć
formuła programowa oznajmia dodatkowo: (1) etnograa jest środkiem
wyrazu; (2) część szkolenia etnografek i etnografów polega na wyrażeniu
Forum młodych
373
słowami naszego doświadczenia; (3) niestety, programy uniwersyteckie
poświęcają niewiele uwagi pisaniu jako kluczowemu aspektowi prowa-
dzenia badań; (4) więcej czasu poświęca się kryzysowi reprezentacji niż
uczeniu, jak tworzyć zrozumiałe i angażujące teksty; (5) celem zajęć jest
poznanie technik kreatywnego pisania w etnograi”.
Powyższe założenia prowokowały do postawienia pytania o to, dla-
czego tak rzadko w świecie akademickim zachęca się do kreatywnej
ekspresji? Sugerowanym pierwszym krokiem w zmianie tego stanu było
zbudowanie świadomości, zarówno tekstowej (tego, co czytamy), jak
i pisarskiej (tego, co piszemy). Dlatego w trakcie Warsztatów pisarskich
czytaliśmy teksty: Reality Mariusza Szczygła (2010), Przybliżenia czego
Georges’a Pereca (2012), Psychologię narratora Olgi Tokarczuk (2020)
oraz Sztuczki warsztatowe Zadie Smith (2010). Pierwsze dwa posłużyły
jako pretekst do rozmowy o szczególe i jego znaczeniu, nawiązując tym
samym do przekonania, że „dobra” etnograa żywi się właśnie detalem;
dwa kolejne były zaczynem do dyskusji o autorze/narratorze jako wid-
mowej gurze antropologicznego pisarstwa, który albo był zapobiegaw-
czo usuwany z tekstu, albo przeciwnie, oddawano mu pierwsze miejsce
w narracjach hurtem określanych obecnie jako autoetnograczne.
Sednem zajęć było, oczywiście, pisanie. Rozumiane jako proces, jako
struktura obejmująca formę i treść, wymagająca dyscypliny i organizacji,
ale także czytania (bez ograniczeń gatunkowych) oraz umiejętności ob-
serwacji. Jak również zmierzenia się z pytaniami: jakie są twoje najczęst-
sze błędy podczas pisania tekstów? Czy jesteś w stanie zidentykować
powtarzające się słowa, „lanie wody” albo zły wybór stylu? Uznanie, że
pisanie ma być przyjemne, ale musi też mieć sens, pociąga za sobą ak-
ceptację tego, że czytelnik nie ma ochoty na poprawianie naszego tekstu.
Przemyślany, poprawny, kreatywny tekst jest wyrazem szacunku dla od-
biorców – nie dzieje się inaczej, gdy piszemy etnograę.
Poniżej prezentujemy niewielki przegląd efektów Warsztatów pisar-
skich. Jednym z zadań było stworzenie antropolożki/antropologa jako
bohaterki/bohatera. Urszula Małecka niby to wykorzystuje schema-
ty znane z cyklu o Harrym Potterze, nadaje im wszelako zupełnie inny
sens, który suspensowo wyjawia na końcu swojej opowieści. O kulisach
Waldemar Kuligowski
374
eldrecordingu traktuje Zuzanna Nalepa, hojnie nasycająca swoją opo-
wieść żargonem wspinaczy górskich. Aleksandra Krzyżaniak sięga po
formułę wywiadu etnogracznego, o tyle jednak oryginalną, że osadzoną
w iście diabelskim entourage’u. Zuzanna Majerowicz natomiast przenosi
„panią Stefę” w kosmiczną przyszłość, gdzie kolizja z meteorem stawia
pod znakiem zapytania prezentację pewnej specjalnej wystawy. Różne
głosy, różne style. Spaja je jedno: głęboka wiara w transformacyjną moc
antropologii. To chyba jeden z najbardziej zaskakujących – ale również
krzepiących – rezultatów etnogracznych Warsztatów pisarskich.
Forum młodych
375
Urszula Małecka
Instytut Antropologii i Etnologii
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
ursmal@st.amu.edu.pl
SZKOŁA ANTROPOLOGII
Było krótko przed końcem roku szkolnego, kiedy pan Stawinsky
poprosił mnie o zostanie po lekcjach. Do klasy weszła wysoka kobieta
w średnim wieku. Miała kruczoczarne faliste włosy i ciemne oczy o prze-
szywającym spojrzeniu. Mimo swojej dostojności, było w niej coś ła-
godnego i ciekawego, coś, co sprawiało, że nie mogłam doczekać się, aż
zdradzi cel naszego spotkania.
– Heleno – podała mi rękę – jestem Olia Bulava, dyrektorka Szkoły
Antropologii w Karpatach Wschodnich. Słyszałaś coś o tym miejscu?
Zaprzeczyłam ruchem głowy.
– To bardzo dobrze.
Parę miesięcy później już tam byłam.
*
Wchodzę do sali po cichu, tylnymi drzwiami. Mam wielką nadzieję
na pozostanie niezauważoną, bo to już trzeci raz w tym miesiącu, kiedy
spóźniam się na szamanizm. Naprawdę uwielbiam te zajęcia, ale ustawia-
nie ich w planie w poniedziałki o dziewiątej to…
– Panno Maj, witamy.
O, nie! Dwadzieścia cztery pary oczu zwracają się w moją stronę.
Czuję, że płoną mi policzki. Patrzę w jedną z tych dwudziestu czterech
par i staram się swoim wzrokiem przekazać, że piekielnie mi przykro,
Urszula Małecka
376
naprawdę, po prostu wczoraj wieczorem poszliśmy w góry szukać ziół,
które kwitną tylko po zmroku i trochę nam zeszło… Ale speszona rzucam
tylko „przepraszam” i siadam na pierwszym wolnym miejscu.
– W chwili śmierci człowiek w pierwszej kolejności traci siły ży-
ciowe sülde, potem oddech amin, a następnie ciało opuszcza hünehen.
Podmiotowość osoby składa się z tych trzech części: siły życiowej, duszy
oddechu i duszy cienia.
Profesor Peshkov podchodzi do tablicy i zapisuje nowe dla nas po-
jęcia. Jego długi, siwy warkocz kołysze się na boki. Gdy patrzę na jego
pomarszczoną dłoń marzącą kredą po tablicy, czuję, że się uspokajam.
Niektórzy mówią, że Peshkov był kiedyś szamanem, ale sam nigdy tego
nie potwierdził. Jest chyba najstarszym profesorem w szkole i jako jedy-
ny prowadzi wykłady w starym, pruskim stylu. I mimo że wiele osób nie
pochwala jego metod, każdy przyzna, że przekroczywszy próg jego sali,
całym sobą zostaje się w tym jednym miejscu i wszystkimi zmysłami
chłonie się wiedzę, która wypływa z jego osoby. Zupełnie jakby rzucał
na nas czar.
– Hünehen jako ostatni komponent podmiotowości opisywany bywa
jako ciałopodobny i materialny, lecz jednocześnie subtelny, niewidoczny
i bezgłośny. Po śmierci osoba traa do świata zmarłych jako błądzący
duch.
*
Po zajęciach idę na dach sprawdzić, jak się ma moje poletko dyń. Część
dachów szkoły zagospodarowano pod uprawy, gdyż górzysty krajobraz
wokół nie pozwala na obszerne ogrodnictwo. Płaskie dachy pokryte są
roślinnością, a spadziste panelami solarnymi – kiedy po raz pierwszy zo-
baczyłam je z daleka, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Staramy się
nie sprowadzać wiele żywności spoza terenu szkoły, jedynie od czasu
do czasu robimy wypady do pobliskich miasteczek i kupujemy to, czego
sami nie możemy wyhodować.
Dynie mają się dobrze. Pewnie w przyszłym tygodniu będę mogła je
zebrać. Zrywam trochę jeżyn i wracam do środka. Za chwilę zaczynam
Forum młodych
377
etnobotanikę, na którą po nocy zrywaliśmy zioła. Weronika, nasza wy-
kładowczyni, prowadziła badania w pobliżu lasów równikowych i opo-
wiadała nam, że nie raz musiała zagłębiać się w dżunglę wraz ze swoimi
partnerami badawczymi, by zrozumieć, jak istotne są dla nich niektóre
rośliny. Pewnie dzisiaj dowiemy się, czy dla nas wchodzenie w dzicz też
było takie niezbędne.
– Hela, widzimy się wieczorem? – Janek zatrzymuje mnie na schodach.
– Jasne, Zocha chyba niczego się nie spodziewa. Kupiłam jej w Polsce
pierniki, mówiła, że je uwielbia.
– Super. Tort też jest gotowy, więc chyba wszystko mamy. Co masz
teraz?
– Etnobotanikę. A ty?
– Systemy władzy z Bukowskim. Minął dopiero pierwszy miesiąc,
a mam wrażenie, jakbyśmy uczyli się tego już co najmniej pół roku.
– Musisz mi później opowiedzieć, bo brzmi ekstra. Widzimy się po za-
jęciach, paaa!Wchodzę do sali na dwie minuty przed czasem. Jak na klasę
etnobotaniczną przystało na parapetach i podłodze stoją donice z mnó-
stwem roślin z różnych zakątków świata. Lubię tu przychodzić. Przez
wielkie okna wychodzące na południe wpadają promienie słońca, oświe-
tlają wnętrze, ale też zbocza gór i błękitną wstęgę strumienia wijącą się
wśród skał.
– Kochane i kochani, dziś zajęcia poprowadzimy dla was wspólnie
z Marie-Pierre. Mimo że zadanie, które mieliście zrobić na dziś było et-
nobotaniczne, zanalizujecie je pod kątem teorii afektu.Przez kolejną go-
dzinę dzielimy się wrażeniami po nocnych wojażach. Dużo w nich stra-
chu i niepewności związanych z ciemnością i dzikością lasu, ale też ulgi,
śmiechu i radości. Mówimy o trudności przystosowania się wzroku do
ciemności, o poranionych przez runo leśne łydkach, o pragnieniu, niecier-
pliwości, zachwycie.
– Doświadczenia, o których mówicie, odsłaniają przed wami kolejną
warstwę zrozumienia terenu. Wyobraźcie sobie, że chodzenie na nocne
zbiory do lasu jest codziennością dla waszych partnerów czy partnerek
badawczych. Poprzez rozmowę nie jesteście w stanie w pełni zrozumieć
tego, co czują, kiedy zatapiają się w las. Doświadczanie tego, co oni, może
Urszula Małecka
378
otworzyć was na nowe wnioski i pytania, na zrozumienie na innym, bar-
dziej cielesnym poziomie. Oczywiście, wasze doświadczenia nie są jed-
nakowe, ale z pewnością pozwalają głębiej zanurzyć się w teren. Chcemy
z Weroniką, żebyście powtórzyli to zadanie i zastanowili się, co się zmie-
nia: w waszym ciele, odczuwaniu, emocjach, myślach. Poszukacie tej sa-
mej rośliny, spróbujcie jednak dotrzeć do innego miejsca.
Po etnobotanice idziemy na lunch, rozmawiając o teorii afektu i na-
szym afekcie do Marie-Pierre. Francuska antropolożka jest wizytującą
profesorką ze Szkoły Antropologii w Śródziemnomorzu, oczywiście
wszyscy kochają jej akcent oraz nowe dla nas metody prowadzenia za-
jęć i eksperymentowania w terenie. Co miesiąc odwiedza nas antropolog
lub antropolożka z innej szkoły, prowadzą oni własne modułowe zajęcia,
a także uzupełniają na swój własny sposób zajęcia innych profesorów.
Jednak najciekawsze są dla nas ich opowieści o życiu szkoły – jak radzi
sobie z wytwarzaniem energii i jedzenia, jak współpracuje z lokalsami,
czy władze wiedzą o jej istnieniu, w czym się specjalizuje, i tak dalej.
Także my, jako studentki i studenci, musimy odbywać wymiany z innymi
placówkami, które zazwyczaj trwają semestr lub dwa. Co roku odbywa
się również Zjazd Antropologiczny w jednej ze szkół, na którym spoty-
kają się wszyscy. Jako że uczę się w Karpatach trzy lata, byłam na trzech
takich zjazdach: w Parku Narodowym Tusheti, w Andach i na norweskich
ordach. W tym roku zjazd odbędzie się u nas.
Tego dnia mam jeszcze biopolitykę i antropologię ekonomiczną, po
których zazwyczaj idziemy do ogrodu albo nad rzekę, ale dzisiaj wyjątko-
wo cały mój rocznik wraca do swoich pokojów, żeby przygotować się na
wieczór. W miasteczku, jakieś dwadzieścia minut drogi od szkoły, jedna
z absolwentek prowadzi bar dla lokalnej społeczności. Często świętujemy
tam czyjeś urodziny, zdanie egzaminów albo spotykamy się przed waka-
cyjnym rozjazdem do domów. Dzisiaj wybraliśmy to miejsce na uczcze-
nie dwudziestych urodzin Zoi.
Biorę prysznic i owijam w szary papier paczkę pierników. Zocha opo-
wiadała mi, że jeżdżąc na wakacje do dziadków do Polski, zawsze odwie-
dzali Toruń i kupowali ich całą masę. W tym roku nie zdążyła zahaczyć
o Toruń, więc myślę, że tym bardziej ucieszy się z prezentu.
Forum młodych
379
– Nakładasz tę czerwoną kieckę? – Alex, moja współlokatorka, wycho-
dzi z łazienki trzymając na wieszakach dwie sukienki. – Bo ja nie wiem:
tę hippie czy tę długą?– Weź tę długą, bo wieczorem będzie zimno. Mam
nałożyć czerwoną? Nie jest zbyt elegancka?
– Nieee, wyglądasz w niej zjawiskowo. Mówię ci.
Nakładam czerwoną, a Alex tę długą i idziemy spotkać się z resztą za
rogiem szkoły. Wszyscy musimy być na miejscu nieco wcześniej, a chwi-
lę po nas ma przyjść Olena, która rzekomo zabiera Zochę na urodzino-
we piwo. Zaczyna się już ściemniać, ale droga do miasteczka jest oświe-
tlona. Po kilkunastu minutach z daleka zaczyna być widać neon baru
KONSTRUKT.
Wszystko idzie zgodnie z planem. Zocha domyśliła się, że coś się kroi,
ale nie spodziewała się tak wielu gości, tortu ani prezentów. Była zachwy-
cona. Samanta, właścicielka baru, zleciła przygotowanie grillowanych
warzyw na kolację, jest też kuskus z ziołami i zupa w stylu japońskim.
W takich sytuacjach chyba wszyscy czujemy się rodziną, w końcu spędza-
my tutaj większość roku, prawie wszyscy daleko od swoich rodzinnych
domów, wszyscy będący tutaj z jednego bardzo ważnego powodu.
– Hej, co cię trapi? – Janek przysiada się i stawia obok mnie kolejne
piwo.
– To, co zwykle – biorę duży łyk – kiedy przypominam sobie, po co tu
jesteśmy.
Janek wie, o co mi chodzi. Sam przez to przeszedł, podobno. Szkoły
Antropologii powstały nie tak dawno temu, kiedy było już wiadomo, że
ówczesny system niedługo się rozpadnie. Na całym świecie rosły w siłę
ultraprawicowe ruchy społeczne, obywatele wielu państw migrowa-
li, uciekając przed autorytarnymi rządami. To samo stało się w Polsce,
choć moi bliscy zostali i na co dzień zmagają się z dyktaturą. Szkoły
Antropologii powstały na każdym zamieszkałym kontynencie z inicjaty-
wy międzynarodowych organizacji antropologicznych. Większość z nich
położona jest w górach, a część ukrywa się przed władzą i opinią pu-
bliczną lub zataja prawdziwy cel swojego istnienia, czyli wykształcenie
jednostek zdolnych do zbudowania nowego ,,lepszego świata”: polityków,
doradców, aktywistów, a czasami szpiegów.
Urszula Małecka
380
– My jesteśmy tutaj, bezpieczni i szczęśliwi. A tam? Nie podoba mi się
ta przepaść. To sztuczne tworzenie granicy, kolejny podział na swoich
i obcych stworzony przez samych antropologów.
– Chodź – mówi Janek. Prosi, żebym zaczekała na zewnątrz, a sam
podchodzi do Marie-Pierre. Po chwili oboje do mnie dołączają. Czuję się
trochę, jak w dniu, w którym pan Stawinsky kazał mi zostać w klasie po
lekcjach.
– Jak dobrze wiesz – powiedział nauczyciel – co roku wyjeżdżacie na
kilka tygodni na badania terenowe, by za pomocą narzędzi antropologicz-
nych zbadać jakieś zjawisko, problem. W tym roku będzie nieco inaczej.
W tym roku każda szkoła zaplanowała badania terenowe stawiające
na praktykę. Wybrano kilka miejsc, w których sytuacja polityczna jest
najbardziej skomplikowana i pełna koniktów. Studentki i studenci będą
mieli do wyboru jedno miejsce i jeden sposób na osłabienie pozycji au-
torytarnej władzy: propagandowo, osłabiając ją od wewnątrz lub współ-
pracując z lokalną społecznością. Będziemy pracować w grupach, a w te-
renie spędzimy tyle czasu, ile będziemy potrzebować lub ile damy radę
wytrzymać. Przygotowania do wyjazdu zaczną się w przyszłym miesiącu.
– Jadą wszyscy?
– Tylko chętni i gotowi.
– I mówicie to mi, bo myślicie, że jestem chętna i gotowa?
Janek i Marie-Pierre spoglądają na siebie, a później na mnie, potakując.
– Świetnie. Wybrałam już miejsce.
Wracam do Polski.
Forum młodych
381
Zuzanna Nalepa
Instytut Antropologii i Etnologii
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
zuznal@st.amu.edu.pl
SOUNDSCAPE’OWY ROZWSPIN
Antoni wyglądał jak każdy z nas, chociaż można powiedzieć, że jego
obecność miała podwójne znaczenie. Z jednej strony wspinał się razem
z nami, z drugiej, gdy tylko miał wolną chwilę, rozstawiał pod skałą
sprzęt, rekordery dźwięku i inne duperele. Nie do końca wiedzieliśmy,
o co mu chodzi z tym nagrywaniem, ale tak naprawdę, w obliczu skał nie
bardzo mieliśmy ochotę rozmawiać o czymkolwiek innym niż wspinanie.
Już pierwszego wieczoru, przy ognisku na kwaterze, zwrócił moją
uwagę. Przyjechaliśmy we troje. Ja byłem sam, bo mój partner wspinacz-
kowy złamał nogę i jedyne, na co mogłem liczyć, to że Kuba i Marta coś
tam mnie przyasekurują. Dlatego, gdy tylko zobaczyłem chłopaka, wyso-
kiego i mniej więcej mojej wagi, samotnie siedzącego na nieco spróchnia-
łej kłodzie, od razu postanowiłem zagadać i wypytać, czy nie potrzebuje
przypadkiem towarzystwa we wspinańsku. Przysiadłem się, a rozmowa
od początku potoczyła się sama. Antek faktycznie przyjechał sam, a jego
celem nie tyle było samo wspinanie, ile raczej nagrywanie dźwięków
wspinających się ludzi. Wspinacze z reguły mają dość interesujące osobo-
wości, więc fakt, że kręcą go nagrywki dźwięku nie wydał mi się dziwny.
Ot, kolejna osoba z ciekawą zajawką. Szybko ustaliliśmy, że będziemy
się nawzajem asekurować, a on przy okazji będzie miał możliwość na-
grywania naszych starć z drogami. Jeszcze tylko ostatnie pytanie, czy jest
po kursie, bo przecież nie po to przyjechałem na Jurę, żeby stał pode
mną człowiek, który nic nie wie o asekuracji, ale u!, Antek w skałach
Zuzanna Nalepa
382
praktycznie się wychował. Start umówiliśmy na ósmą i rozeszliśmy się
do swoich namiotów.
Poranek przywitał nas przyjemnym chłodem i wilgotną trawą. W dro-
dze do wspólnej kuchni spotkałem mojego nowego towarzysza walk. Antek
kucał na skraju wydeptanej ścieżki i rozstawiał sprzęt. Na pytanie, po co
nagrywa ciszę, przecież oprócz nas na nogach były może trzy inne osoby,
odparł, że cisza też ma swoje brzmienie i znaczenie. Wzruszyłem ramio-
nami i stwierdziłem, że owsianka jest lepszym pomysłem niż słuchanie
ciszy. W kuchni, znad parującej miski z jedzeniem, przypomniałem sobie
jednak o koledze. Wyszedłem przed budyneczek i przysiadłem na drew-
nianym schodku, z którego miałem doskonały widok na Antoniego. Już
nie kucał, tylko siedział na rozłożonej kurtce koło rekordera. Ubrany był
w typowy strój wspinacza, czyli w luźne długie spodnie wspinaczkowe
i żółtą bluzkę z krótkim rękawem. Widocznie należał do ludzi, którym nie
straszny jest ranny chłód. Spokojnie rozglądał się po polu namiotowym,
bez najmniejszego szmeru obserwował wyłaniających się ze swoich tym-
czasowych domów, ziewających jeszcze wspinaczy. Po chwili wyciągnął
mały kajecik i przez dwie lub trzy minuty coś notował, po czym sięgnął
po przewieszony przez ramię aparat i zrobił kilka zdjęć. Zaciekawiony
jego zachowaniem postanowiłem wypytać go, po co mu te zdjęcia, notat-
ki i przede wszystkim nagrania w drodze w skały. Szybko dokończyłem
śniadanie i ruszyłem do swojego namiotu po szpej.
Spotkaliśmy się przy samochodzie. Kuba i Marta dołączyli po kilku
minutach i wyruszyliśmy przyatakować drogi. Nieco jeszcze zaspani,
ustalaliśmy plan dnia. Z Antkiem planowaliśmy wspin na Prądowej, po-
zostali szli na Alfa, więc po dotarciu na leśny parking, rozeszliśmy się,
ustalając jeszcze szybko, że w południe skoczymy na wspólny obiad. Pod
upatrzoną skałą byliśmy sami, więc postanowiłem skorzystać z okazji
i zapytałem mojego towarzysza, co on tu tak naprawdę przyjechał robić.
Odparł, że wspinanie inspiruje go do słuchania, a to z kolei do nagrywania,
fotografowania i notowania. Rzucił kilka pojęć, jakaś antropologia dźwię-
ku, akustemologia, nic nie mówiące mi słowa. Dodał jeszcze, że nalnie
z nagrań zrobi podcast, ale to w swoim czasie, bo jeszcze nie zebrał wy-
starczającej ilości materiału. A materiały są, według Antka, najważniejsze,
Forum młodych
383
ukazują soundscape otaczający wspinaczy, przestrzeń, w której mieszają
się odgłosy natury i brzęk szpeju, krótkie polecenia: „daj blok!”, „dół!”,
„mogę iść?”, obok nich śmiech, rozmowy o prywatnym życiu, po których
następuje wiązanka przekleństw, bo ten crux, ta trudność okazała się nie
do przejścia. W sumie to całkiem ciekawa sprawa, sam przecież nie raz
wsłuchiwałem się w dyskusje zespołów wspinających się na drogach obok
moich projektów. Ale nigdy nie pomyślałem, że takimi rzeczami można
zajmować się naukowo. Że w ogóle istnieje coś takiego, jak antropologia
kulturowa, to mi się o uszy obiło, ale o antropologii dźwięku nie słysza-
łem. No właśnie, Antoni rozwodził się o wartości słuchania, rozkładając
ekspresy na wyciągniętym z plecaka turystycznym kocu.
Muszę przyznać, że mój nowy znajomy miał talent do opowiadania
o swojej pasji. O tym, że według niego otoczenie dźwiękowe, które two-
rzą wspinacze, w połączeniu z dźwiękami szumu drzew, świergotu pta-
ków, szelestem suchych liści czy odgłosem łamanych gałązek leżących
pod skałą, generuje przestrzeń, która wytwarza wspinaczkową tożsamość.
Szczerze mówiąc, stałem nad płachtą, na którą w chaotyczny sposób kla-
rowałem linę i nie byłem w stanie przerwać potoku słów wydobywają-
cego się z Antoniego. Fascynujące, jak ludzie potraą wkręcić się w tak
nietuzinkowe zajawki.
Kiedy cały szpej był gotowy do ataku, a uprzęże dopasowane do na-
szych ciał, Antek zabrał się za rozstawianie swoich rekorderów. Szybko
poszło, dosłownie dwa mikrofony, z których jeden ustawił tuż nad naszy-
mi głowami na niewielkiej skalnej półce, drugi z kolei wylądował kilka
metrów za naszym obozowiskiem. „To tak w razie, gdyby soundscape się
rozszerzył i pod Prądową wylądowały inne zespoły”, rzucił mimochodem
i zabrał się za przeprowadzanie liny przez przyrząd do asekuracji. Ja sze-
dłem na pierwszego, więc idealnie się złożyło, wciąż nie czułem się cał-
kowicie nasycony opowieścią o dźwiękach, postanowiłem więc dopytać
o to, skąd się w ogóle ta antropologia dźwięku wzięła. Widocznie pytania
nie przeszkadzały koledze, który tuż po sprawdzeniu, czy węzeł na moim
końcu liny jest prawidłowy, a całość odpowiednio przeprowadzona przez
łącznik w mojej uprzęży, zaczął mówić o badaczu z Kanady, który zapo-
czątkował cały nurt badań nad pejzażem dźwiękowym. Schafer, bo tak
Zuzanna Nalepa
384
się on nazywał, rozpoczął w latach sześćdziesiątych projekt skupiający
się na relacji człowieka i środowiska dźwiękowego z całego świata. Na
twarzy Antka wykwitł rumieniec jasno wskazujący na podekscytowanie
mojego partnera. Mówił o kolejnych badaczach, o Stevenie Feldzie, któ-
ry swoje badania prowadził w lasach deszczowych Papui-Nowej Gwinei,
a także o Bernie’m Krausie, którego proekologiczna dźwiękowa dzia-
łalność stała się inspiracją dla Antkowego projektu o wspinaczkowym
soundscape’ie.
Bo ten podcast, o którym wspominał, to ma być nie tylko taki dla
rozluźnienia, ale fajnie, gdyby udało się złapać jakichś wspinaczy, żeby
udzielili mu wywiadów, opowiedzieli o swoich odczuciach względem
wspinu w naturze. Antoni stwierdził, że najbardziej ciekawi go, jaki
wpływ mają wspinający się ludzie na dźwiękowe przestrzenie otaczające
rejony wspinaczkowe, czy w ogóle zauważają zmiany w czasie, nawet coś
o klimacie, ale to już wyższa szkoła wtajemniczenia. Wspinałem się, a za-
miast skupiać na ruchach i ustawieniu ciała, słuchałem mojego asekuranta,
który klarował mi połączenia między zmianami klimatycznymi a sound-
scape’em natury. Trochę abstrakcyjne, ale z minuty na minutę, albo może
bardziej z metra na metr, coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu,
że wydający mi linę chłopak ma najbardziej zwariowane hobby, o którym
słyszałem wśród znajomych wspinaczy.
Czas mijał nam na pokonywaniu dróg, a mała polanka pod skałą powo-
li zapełniała się kolejnymi ekipami. Nie, nie można nazwać tego tłokiem,
dosłownie cztery pary, chociaż rozmowy i brzęk wpinanych w ringi eks-
presów zaczęły zagłuszać to, co z otaczającego lasu docierało do naszych
uszu, gdy jako jedyni atakowaliśmy skałę. Antek wyglądał na całkiem
zadowolonego, w sumie przecież właśnie nagrywał mu się niezły materiał
do projektu. Mi to się nawet trochę nostalgicznie zrobiło, bo przyjemny
był wspin w ciszy natury. Może nie do końca ciszy, bo gdy tylko ptaki,
początkowo zaniepokojone naszą obecnością, przyzwyczaiły się, rozległ
się koncert. Chyba zacząłem rozumieć oczarowanie Antka dźwiękiem.
W całkowitej ciszy wspinanie nie miałoby sensu. Nie tylko klikające eksy
i szmer sunącej przez kubek do asekuracji liny dawał mi poczucie re-
laksu, chodziło o naturę. A jak Antek zaznaczył, odbieramy ją wieloma
Forum młodych
385
zmysłami. Nie mogłem wyjść ze zdumienia, kiedy uświadomiłem sobie,
jak istotne były dla mnie dźwięki lasu.
Letnie dni, które dla wspinaczy są szczytem sezonu, upływają na bez-
troskim kontakcie z przyjemnym chłodem skały. I choć w teorii jasno jest
do późnego wieczoru, wspinaczkowa współpraca z Antonim dobiegała
końca. Po zejściu z ostatniej drogi zgodnie zabraliśmy się do sprzątania
rozrzuconego przy naszym obozowisku szpeju. Takiego rozwspinu jesz-
cze nigdy nie miałem. Nie dość, że każdy z nas praktycznie wbiegł na
atakowane drogi, co już samo w sobie wywołało w nas obojgu dziką sa-
tysfakcję, to jeszcze Antek zdobył kilka godzin cennych nagrań, a mi trał
się wartościowy partner. I mimo, że nie miałem pojęcia, kiedy pojawi się
kolejna okazja do wspólnej zabawy i wypytania kolegi o postępy w pracy,
humor wciąż mi dopisywał. Wiedziałem przecież, że niedługo dostanę od
Antka link do gotowego podcastu. A tymczasem w drodze na kwaterkę
może wyciągnę jeszcze jakieś soundscape’owe smaczki.
Aleksandra Krzyżaniak
386
Aleksandra Krzyżaniak
Instytut Antropologii i Etnologii
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
alekrz3@st.amu.edu.pl
LIMEN
Taka spiekota w Piekle, jak w Poznaniu. Żar leje się ze sklepienia, bu-
cha z jeziora siarki i majaczy w powietrzu tak, że wszystko dokoła drga
i miga niby fatamorgana. Altanka, do której zaprosiła mnie Ewa, daje
jednak jako takie schronienie, choć skwar doskwiera i tutaj, klejąc mi
skórę i sącząc stróżki potu z mojej twarzy. Ktoś by zapytał, czemu nie
spotykamy się nad Styksem, na Ziemi albo chociaż w Disa, w cieniu mu-
rów piekielnego miasta, ale pytałby głupio, nie znając ani trochę mojej
gospodyni. Ewa nigdy nie robi niczego przypadkiem.
Sama słabo ją znam, widziałam ją w zasadzie tylko raz na przy-
jęciu u Rokity, u którego chcąc nie chcąc jestem na służbie – to zresztą
przez jego rozkaz tutaj wylądowałam. Ewy jednak nie trzeba znać osobi-
ście, żeby wiedzieć o niej pewne rzeczy. Różnie się o niej szepcze, zawsze
jednak z podszytym strachem szacunkiem. Wiadomo, że jest ważna i ma
posłuch u Gwiazdy Zarannej, choć tylko z rzadka widać ją u jego boku.
Gdziekolwiek się nie pojawia, zawsze wywołuje zamęt, choć zbrojna jest
tylko w notatnik, pióro, dyktafon i zestaw szczególnie impertynenckich
pytań. Wiadomo też, że jeśli zdecyduje się zadać pytanie akurat tobie, to
nie ma już ucieczki – dorwie cię w taki czy inny sposób, a im bardziej
będziesz się opierać, tym mocniej zaboli, kiedy w końcu wpadniesz w jej
sidła. Sama jestem tego przykładem. Kiedy odmówiłam jej spotkania
za pierwszym razem, nie spodziewałam się, że zmusi Rokitę, aby wy-
dał mi rozkaz. Powolne smażenie w altance przy jeziorze siarki jest i tak
Forum młodych
387
niewielką karą za odmowę; prawdziwe tortury zaczną się zapewne i tak
dopiero, gdy Ewa w końcu zdecyduje się zadawać te swoje pytania.
Jednak na razie tylko siedzi, powoli sącząc dymione magmą piwo pro-
sto z warzelni Bachusa, nieporuszona tym, że dyktafon już od dawna na-
grywa. Na pierwszy rzut oka nie ma w niej nic szczególnie powalającego,
ot, drobna kobieta o krótkich, rudych lokach i bystrych, jasnych oczach,
jak zwykle ubrana w garnitur, tym razem lniany i turkusowy, wściekle
kontrastujący z wulkanicznym horyzontem za jej plecami. Nie mam poję-
cia, jak wytrzymuje w tym klimacie, ale nie pytam, bo to chyba nie moje
miejsce, choć ta odporność na gorąco może być pierwszym znakiem jej
diabelskich konotacji. Podobnie jak jej uśmiech, drobny i cyniczny, nie-
zmiennie wyryty na jej nieśmiertelnej twarzy. Nie umiem strząsnąć z sie-
bie poczucia dyskomfortu, jaki we mnie wywołuje. Sama Ewa albo go
nie zauważa, albo co gorsza, ignoruje. Nawet kiedy zaczynam się wiercić,
ona nie reaguje; dopiero gdy rezygnuję z wszelkich prób przykucia jej
uwagi, coś się zmienia. Nie czuję tego od razu, ale z czasem oswajam się
z sytuacją, siadając wygodniej i wzorem gospodyni sięgając po słodki tru-
nek. Dopiero wtedy, gdy biorę drugi łyk piwa, Ewa atakuje, jednym krót-
kim pytaniem kompletnie zabijając mój dopiero co odnaleziony spokój.
– Pamiętasz, jak umarłaś?
Myślałam, że będzie mnie pytać o Rokitę, ewentualnie Borutę albo
o moją służbę. Nie, że będzie pytać o mnie. Na co jej wiedzieć, jak umar-
łam? Na co jej wiedzieć cokolwiek o mnie? Takich jak ja są tysiące, dusze
związane cyrografem, bez przyszłości i zawsze na usługach jakiegoś dia-
bła, mniej lub bardziej ważnego. Niewiele znaczymy w Piekle i pewnie
niewiele znaczyliśmy za życia; po co więc drążyć?
– Pamiętasz?
A jednak zadała to pytanie i nie brzmi, jakby robiła to złośliwie. Patrzy
na mnie tylko tym przeszywającym wzrokiem i czeka. Cynizm jej uśmie-
chu jest jakby mniej oczywisty.
– Nie pamiętam.
– A sprzed śmierci cokolwiek pamiętasz?
– Też nie. – Na co Ewa kiwa głową, jakbym właśnie podała jej prawdę
objawioną. – Ale przecież nikt nie pamięta.
Aleksandra Krzyżaniak
388
– Ja pamiętam. Wszystko.
– Ty nie jesteś wszyscy – protestuję, ale ona tylko unosi w rozbawieniu
brew i popija piwo.
I znowu cisza, tylko teraz na siebie patrzymy, ja bez zrozumienia, a ona
jakby wiedziała wszystko. W tle wybucha gejzer lawy, z głośnym rozpry-
skiem rozpadając się o wrzącą taę jeziora.
– A pamiętasz, ile miałaś lat? Co robiłaś? Gdzie pracowałaś i czy skoń-
czyłaś jakąś szkołę?
– Rokita mówi, że młoda byłam, szczeniak na mnie mówi.
– Nie co Rokita mówi, tylko jak ty czujesz, jak ty myślisz.
– Ja tu nie jestem od czucia i myślenia, ja tu jestem od robienia, co mi
każą.
– Tak?
– Tak.
– To znaczy, że nie kochałaś?
I znowu te niewygodne pytania. Skąd mam wiedzieć? Nie pamiętam,
tak po prostu, jak wszyscy. Od kiedy tu jestem, nic nie pamiętam sprzed,
tylko to, co jest teraz. Na co mi byłoby pamiętać?
– Nie.
– Nie kochałaś czy nie pamiętasz?
– Nie pamiętam.
– A chciałabyś?
– Chciałabym co?
– Pamiętać. Wszystko pamiętać.
*
Za drugim razem widzimy się na Ziemi, w Poznaniu, w samym środku
lata. Moja kara najwyraźniej się nie skończyła, bo Ewa zarezerwowała nam
stolik na Placu Kolegiackim, gdzie rozgrzany beton parzy niemalże tak jak
piekielne jezioro. Mogę dramatyzować, ale jest nieprzyjemnie, choć Ewa, po-
dobnie jak wcześniej, jest nieporuszona. Znowu ma na sobie garnitur, teraz
różowo-czerwony, niepokojąco podobny do barwy fasady Urzędu Miasta. Po
ostatnim razie nie wiem, czy jest coś w tej kobiecie, co nie jest niepokojące.
Forum młodych
389
– U Rokity mieszkasz, tak? – Ewa pyta, a ja kiwam głową, od razu my-
śląc, co ona może drążyć tym razem. – A jak ci się tam mieszka?
– Dobrze – mówię ewidentnie zbyt szybko, bo patrzy się na mnie nie-
przekonana i nawet mój niezręczny uśmiech nie pomaga, więc kombinuję
naprędce: – To znaczy, są plusy i minusy, jak wszędzie w Piekle.
– Minusy?
– Rokita dużo z polityką działa, to i się dużo dzieje.
– Tak? A co ostatnio?
– Przecież wiesz. Wszyscy wiedzą.
– Nie wiem.
Wzdycham, ale odpowiadam, łapiąc się na tym, że zapominam o włą-
czonym dyktafonie. Opowiadam Ewie o Twardowskim i jego nowo po-
wstałej frakcji w parlamencie, czując się, jakbym opowiadała dziecku, jak
działa jamniczek. Wszyscy w Piekle wiedzą o Rokicie, Twardowskim
i pakcie księżycowym, sprawa trwa od wieków, ale ostatnio znowu się za-
ogniła i wszyscy o tym mówią. Ewa musiałaby żyć pod kamieniem, żeby
nic o tym nie słyszeć. Słucha mnie jednak pilnie i nic w niej nie zdradza
znudzenia, nawet gdy nieświadomie zmieniam temat i zaczynam gadać
o Mamonie i jego ustawie o nowym prawie podatkowym.
– A o reformie Belzebuba co myślisz?
– Tej mieszkaniowej? Kocioł prawem, a nie przywilejem? – dopytuję,
a ona energicznie kiwa głową, rude loki kołyszą się z każdym ruchem.
Nawet nie zawahałam się przed odpowiedzią, inaczej niż poprzednim ra-
zem, gdy każde zdanie było wymuszone.
Ewa dalej dopytywała, a to o relacje z Lilith, a to o kult Peruna,
a to znowu, co myślę o wywłaszczeniu smoka z jamy pod Wawelem.
Przez większość czasu jednak milczała, patrząc na mnie tymi przenikli-
wymi, jasnymi ślepiami. No i pierwszy raz notowała, tak skrupulatnie
i nieustannie, aż cud, że jej się tusz w piórze nie skończył. Korciło mnie,
żeby zapytać, co tam tak zapisuje, skoro i tak zanim zaczęłyśmy włączyła
rekorder, ale trochę się bałam. To tak, jakby pytać psychologa, co sobie
pisze w zeszycie. A jak jeszcze dostanę jakąś straszliwą diagnozę? Albo
się dowiem, że plotę bez sensu, albo że kłamię, albo, co gorsza, nieświa-
domie popieram kapitalizm? No i nie zapytałam, a ona sama z siebie nic
Aleksandra Krzyżaniak
390
nie skomentowała, tylko słuchała dalej. Nie wiem, ile tak mówiłam, ale
trudno było mi przestać, szczególnie, że ona tak dobrze słuchała.
Co też ona ze mną robi?
*
Za trzecim spotkaniem Ewa zamieniła upał na chłodną bryzę tęsknoty
i melancholii. Siedzimy na ławce tuż przy Lete, wody rzeki na wyciągnię-
cie ręki.
– Nie byłam tu wcześniej – mówię, chociaż mam wrażenie, że kłamię. –
Albo byłam. Nie pamiętam.
– Byłaś. Wszyscy byli.
– Ty też?
– Ja nie – odpowiada, a ja już wiem, że dzisiaj nie będziemy rozmawiać
o polityce Piekła. Nie wiem tylko, czy to dobrze, czy źle.
Siedzimy znowu w ciszy, a ja patrzę jak niebieski motyl przysiada
na paproci rosnącej przy brzegu, tylko po to, żeby zaraz odlecieć i znik-
nąć w liściach, jak gdyby nigdy go tutaj nie było, jak gdyby nigdy nie
istniał. Ewa ma zamknięte oczy i nie otwiera ich nawet, kiedy zaczynam
mówić.
– Po co te wszystkie pytania?
– Ktoś musi pytać.
– Ale po co?
– Żeby nie zapomnieć.
– Ja nic nie pamiętam.
– Pamiętasz, tylko nie wprost.
Nie wiem, co ma na myśli. Jak można pamiętać nie wprost? Coś wie-
dzieć, ale nie wiedzieć? Ewa, to nie ma sensu, ale jej tego nie mówię.
Myślę tylko sobie, że ona jest chyba szalona. Żyje zresztą długo, dłużej
niż jakikolwiek człowiek żył i nie wygląda, jakby miała przestać. Każdy
by oszalał, jakby tyle widział, tyle pamiętał i tyle miał jeszcze do zoba-
czenia i pamiętania. Jednego tylko nie pojmuję, czemu pyta innych o ich
pamięć, skoro jej własne pamiętanie tyle boli.
– Kim ty jesteś? – pyta, jakby na potwierdzenie moich myśli. Szalona.
Forum młodych
391
– Nie wiem. Nie pamiętam. – Cisza. – A ty?
– Ewa – odpowiada, ale jakby w zamyśleniu. – Lubię myśleć, że jestem
antropolożką. Że gdzie diabeł nie może, tam mnie posyła. Że jestem od
tego, żeby pamiętać za tych, co nie pamiętają i dla tych, którzy chcą pa-
miętać, ale nie wiedzą co. I dla samej pamięci, wtedy, kiedy nie wiadomo,
co pamiętać. A ja pamiętam wszystko.
Potem milknie, a ja znowu czuję niepokój. Nie wiem, co powiedzieć
ani co myśleć, nie tego się po niej spodziewałam. Jej milczenie nie trwa
jednak długo; po chwili prostuje się i patrzy prosto na mnie i jakby we
mnie. Jej oczy, teraz otwarte, są wszystkowidzące i przenikliwe, tak jak
przenikliwe jest jej pytanie.
– Chcesz pamiętać?
Wody Lete były zimne, ale orzeźwiające.
Zuzanna Majerowicz
392
Zuzanna Majerowicz
Instytut Antropologii i Etnologii
Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu
zuzmaj3@amu.edu.pl
KOSMICZNY SKANSEN
– Zapaski, spódnice i gorsety są?
– Są.
–Buty, korale i koszule też?
– Tak, wszystko jest spakowane i gotowe do drogi.
*
Wchodzimy na pokład wielkiego statku kosmicznego, który przetrans-
portuje nas na planetę Gridia. Polska jako jedyny kraj z Europy ma repre-
zentować Ziemię na konkursie organizowanym przez Naczelny Komitet
ds. Kultury Międzygwiezdnej. Zostałam przydzielona do ekipy składa-
jącej się z kilkuset osób odpowiedzialnych za ukazanie polskiej kultury
i sztuki. Z racji tego, że jestem etnologiem, ja i mój zespół zajmujemy się
kulturą tradycyjną. Oto mój dziennik z tej wyprawy.
Statek zaczyna się wypełniać różnymi gabarytowo pudłami, skrzynka-
mi i kontenerami. W środku są rekwizyty, które pozwolą nam zaprezento-
wać się jak najlepiej na tym wielkim konkursie. Chcemy stworzyć małe
muzeum i skansen, o ile warunki pogodowe na planecie Gridia nam na to
pozwolą. Z tego co wiem, planeta jest raczej sucha i pustynna, więc mo-
żemy tylko pomarzyć o zielonych łąkach i lasach, które dodałyby nam au-
tentyczności. Zatrudniliśmy nawet statystów, którzy będą odpowiedzialni
za odgrywanie ról mieszkańców wsi. Planujemy także warsztaty, które
przybliżą mieszkańcom innych planet życie Polaków na wsi pod koniec
Forum młodych
393
XIX wieku. Mogłoby się wydawać, że już dawno nikt się nie interesuje ta-
kimi tematami, jednak my jako grupa szczególnych zapaleńców myślimy
odwrotnie. Mam nadzieję, że wszystko wyjdzie tak, jak zamierzaliśmy.
Rozglądam się po pokładzie statku. Dość abstrakcyjnie wyglądają stare
wrzeciona i krosna w otoczeniu skomplikowanej maszynerii. Pasażerowie
są gotowi do lotu i zaczyna się odliczanie. 3…2…1… START! Coś niesa-
mowitego. Czuję się jak na kolejce górskiej, tyle tylko, że po wyjściu nie
zobaczę ziemskiego Słońca, a gwiazdy i księżyce w odległej galaktyce.
Już teraz za oknem widzę konstelacje i drogi mleczne, które przemierza-
my. Podróż ma trwać około trzech dni. Większość pasażerów ma już za
sobą pierwsze starcie z tą czarną nicością. Ja jestem nowicjuszką.
Postanowiłam przejść się po pokładzie. Cały statek składa się
z kilkudziesięciu pokoi sypialnianych, bawialni, restauracji i basenu,
można tu znaleźć wszystko, czego potrzebuje człowiek podczas dłu-
giej podróży. Zaciekawiły mnie głośne rozmowy dobiegające z po-
koju socjalnego. Zajrzałam do środka i okazało się, że pan Gienek,
pszczelarz, dyskutuje z robotem odpowiadającym za naprawy na stat-
ku. Rozmowa dotyczyła w głównej mierze pozostania przy naturalnej
hodowli pszczół zamiast zamienników mechanicznych, które od paru
lat wprowadza rząd z racji zmniejszania się populacji prawdziwych
pszczół. Niestety, pan Gienek chyba nie zdawał sobie sprawy, że robot
nie posiada aparatu mowy, więc wszystkie jego żale musiały zostać
bez odpowiedzi.
– Ooo, pani Stefa! Może przysiądzie się pani do nas? – zagaił.
– Nie, nie, ja tylko sobie spaceruję. Nie będę przeszkadzać – odpowie-
działam nieco zawstydzona.
Poszłam dalej w głąb jasnego korytarza. Na ścianach migały kolorowe
lampki, które sugerowały załodze, że na statku wszystko działa bez uste-
rek. Minęłam nawet naszego opiekuna z Gridii, ale nie zauważył mnie,
zajęty przeglądaniem raportów, jakie miał przedstawić swojemu szefo-
wi. Odwróciłam się za nim, żeby zobaczyć, jak jego zielonkawa skóra
połyskuje w świetle jarzeniówek. Nie zdążyłam jeszcze przeanalizować
kolorytu jego łusek, gdy nagle włączyła się syrena alarmowa i wszystkie
światła zapaliły się na czerwono.
Zuzanna Majerowicz
394
– Uwaga! Proszę zachować spokój i skierować się do najbliższego
schronu – głośny komunikat rozległ się na statku kilka razy.
Poszłam więc za znakami prowadzącymi do najbliższego bezpieczne-
go miejsca. Razem ze mną poszedł pan Gienek i Danim, nasz opiekun.
– No nie, tylko nie to. A wszystko szło już tak dobrze! – Nigdy nie
widziałam Danima tak zdenerwowanego. Jego oczy zaczęły być jeszcze
bardziej czarne niż zazwyczaj. Pan Gienek tylko się śmiał i mówił, że bez
przygody nie ma udanej podróży. Ja byłam innego zdania. Tak jak Danim
chciałam, żeby obyło się bez przykrych niespodzianek. To moja pierwsza
poważna podróż i nie pozwolę, żeby jakaś awaria mi w niej przeszkodziła.
Siedzieliśmy w schronie i zastanawialiśmy się, co dalej. Wyczuwaliśmy
turbulencje. Danim tylko wzdychał, że wlecieliśmy pewnie w pas mete-
orytów, który może być długi nawet na sto kilometrów. „No, świetnie”, po-
myślałam. Za parę minut zaczęło dziać się coś niepokojącego, bo Danim
zdjął urządzenie, które pozwalało mu na bieżąco tłumaczyć jego mowę na
naszą i zaczął kontaktować się z załogą. Nie miał zbyt przyjemnej miny.
– No, dobra, sprawa wygląda tak, że uderzył w nas jakiś meteor. Mamy
dziurę w luku bagażowym. Kilka rzeczy, które mieliśmy wykorzystać
w skansenie wyleciało w przestrzeń kosmiczną – poinformował nas
Danim.
– Co wyleciało?! Dziura w luku bagażowym?! Jak to?! – krzyknęłam,
aż pan Gienek podskoczył z wrażenia.
– No, straciliśmy narzędzia rolnicze i ule pana Gienka. Roboty repe-
rujące i sprzątające nie mogą też znaleźć kontenerów z ubraniami. Ale
dziura jest już naprawiana i, jeśli sobie życzycie, to wyślemy transport na
Ziemię po nowe rzeczy.
Byłam załamana.
– Nowe rzeczy? Zdajesz sobie sprawę, jak cenne dla dorobku polskiej
etnograi były te obiekty?! A teraz, krążą gdzieś w kosmosie… – wy-
obraziłam sobie te wszystkie pasiaki lewitujące na tle gwiazd. – A zresztą,
nie mamy już czasu na załatwienie nowych rzeczy, skoro już za dwa dni
lądujemy i musimy od razu przygotować nasz skansen.
Pan Gienek siedział milczący. Pewnie dotknęło go bardzo, że jego ule
nie przetrwały tej podróży.
Forum młodych
395
Mogliśmy już wyjść ze schronu, ale ja wcale nie miałam ochoty iść do
tych wszystkich ludzi i przekazywać im wiadomości o tym, że nie mamy
najważniejszych rzeczy do zaprezentowania na wystawie. Wolałam sie-
dzieć zwinięta w kłębek i czekać, aż to wszystko się skończy. Chciałam
już wrócić na Ziemię. Musiałam się jednak przemóc i powiedzieć o na-
szych stratach. Wyprzedził mnie w tym Danim, który na szczęście czuł się
swobodniej w przekazywaniu złych wieści.
Kolejne dni lotu minęły nam w ciszy. Nikt już nie cieszył się na spo-
tkanie na obcej planecie wśród reprezentantów innych cywilizacji. Co
prawda wyrwa w kadłubie statku została załatana i lot przebiegł już bez
żadnych przygód, ale wciąż miałam w głowie myśl, że zawiedliśmy.
Na chwilę przed lądowaniem przyszedł do mnie pan Gienek.
– Pani Stefo... Ja tak sobie pomyślałem, że może dobrze by było, jak-
byśmy zamiast tych naszych rzeczy, których i tak już nie mamy, mogli
pożyczyć jakieś narzędzia od miejscowych. Rozmawiałem już z panem
Danimem i powiedział, że ma kontakty do osób, które mogłyby nam po-
móc.
– Panie Gienku, ale miejscowi nie posiadają polskich strojów ludo-
wych ani pańskich uli. To jak pan sobie wyobraża tę „pożyczkę”?
– No, z tego, co wiem i co opowiadała mi moja wnuczka, bo ona intere-
suje się różnymi kulturami, to ci na tej planecie, na którą lecimy też mają
takie kolorowe stroje. Uli, co prawda, nie mają, ale jak dadzą mi trochę
drewna i narzędzi, to na szybko coś zbuduję. Nawet przeboleję te mecha-
niczne pszczoły. Musimy się przecież jakoś zaprezentować.
Musiałam to przemyśleć. Z jednej strony rzeczywiście, wzory trady-
cyjnych strojów Gridian trochę przypominały te na pasiakach łowickich,
a mechaniczne pszczoły byłyby nawiązaniem nowoczesności do tradycji...
– No dobrze, panie Gienku, może coś z tego wyjdzie. Muszę porozma-
wiać z zespołem.
Nie zdążyłam jednak daleko zajść, gdy rozpoczęła się procedura lądo-
wania. Pan Gienek został ze mną i przed naszymi oczami ukazała się pla-
neta Gridia. Nawet z naszej wysokości można było zobaczyć jej oletowy
odcień. Składała się głównie z piasku w kolorze liliowym. Zbliżaliśmy się
do lądowiska i zobaczyliśmy scenę jak z lmów science ction: wysokie,
Zuzanna Majerowicz
396
oszklone wieżowce, a nad nimi latające auta, w środku których znajdo-
wały się osoby o zielonym kolorze skóry i czarnych jak głębia oceanu
oczach. Mimo, że już dawno poznaliśmy obce nam cywilizacje, to ciągle
zadziwiał mnie fakt, że możemy swobodnie komunikować się i spotykać
z osobami spoza naszego Układu Słonecznego.
Po wyjściu ze statku postanowiłam podzielić się nowiną z całym ze-
społem. Będziemy improwizować i stworzymy nasz skansen przy pomocy
miejscowych, do których o pomoc zwrócił się Danim. Zaczęliśmy działać.
Pojechałam na szybkie rozeznanie terenu i faktycznie materiał, z którego
jest tworzony jeden z tradycyjnych strojów Gridian przypomina w struk-
turze wełnę. O kolory nie musieliśmy się martwić, bo poleciały z nami
panie, które zajmują się barwieniem tkanin. Na szczęście barwniki nie
wyleciały w kosmos. Pan Gienek zdobył materiały potrzebne do zbudo-
wania uli. Wszyscy zaangażowali się we wspólną pracę tak, że wyglądało
to jakbyśmy specjalnie mieli w planie zbudowanie elementów skansenu
od zera, a nie przy pomocy gotowców. Ta przygoda, choć jeszcze się nie
kończy, dała nam dużo do myślenia. Nikt nie spodziewał się, że będziemy
zmuszeni do takich czynów. Musimy być gotowi na wszystko, bo jutro
wielkie otwarcie wystawy!
P.S. Podobno piloci ostrzegają się nawzajem przed latającymi w prze-
strzeni kosmicznej spódnicami.